Gmina ma 5 mln zł na inwestycje
Dla każdego sołectwa mamy po 1 mln zł na inwestycje
Nowy budżet Chwalibożyc na inwestycje to 4 mln.
Każde sołectwo dostaje po 1 mln na inwestycje.
Co stracił mieszkaniec Burej na fuzji Szarej z Innowym Jorkiem?
Oj, totalne uproszczenie. To tak jakby powiedzieć, że każde województwo w Polsce wnosi tyle samo do budżetu państwa i tyle samo z niego otrzymuje.
Zwykle jest tak, że jest jakiś lepiej rozwinięty ośrodek centralny gminy z urzędami, osrodkiem zdrowia, sklepami, największymi szkołami, centralami lokalnych firm itd. Zwykle jest to też ośrodek z lepiej rozwinięta infrastrukturą typu chodniki, oświetlenie, dlatego nowi ludzie w gminie (np. opuszczający miasta) najchętniej w takim ośrodku się osiedlają i nie są to biedni ludzie.
Jeśli chodzi o gminy podmiejskie to generalnie myślę że te sołectwa bogatsze są właśnie pod jego granicami, a im dalej od miasta tym sołectwa uboższe, które polegają finansowo na centrum gminy i na tych bogatszych sołectwach. W takim wypadku miasto przejmując bogate, graniczne sołectwo podłamuje rozwój całej gminy. I mimo że zabiera tylko jedno z 5 sołectw, to w budżecie nie zostaje 4 miliony, tylko np. 3. Oczywiście, im bliżej miasta, tym większą z reguły mają wartość też grunty. Wartość nie tylko pieniężną ale i inwestycyjną, bo inwestorzy prędzej chcą inwestować blisko granicy z miastem niż gdzieś dalej. Przykładowo, w 2020 gmina mogła sprzedać teren inwestycyjny blisko miasta za 1 mln. Powiedzmy że inwestor wstrzymuje się przez rok z decyzją, powiedzmy przez kryzys. W 2020 tymczasem miasto przejmuje dogodny teren (może gmina nawet włożyła już w niego kasę). Inwestor kupuje wreszcie ziemię w 2023 ale zarówno kasa za ziemię jak i podatki od przyszłej działalności idą już do miasta. Co więcej, po wchłonięciu przez miasto wartość tej ziemi jeszcze raczej wzrasta, więc miasto dostaje nie 1 milion, ale np. 1.1 miliona. Potem granica się przesuwa i pewne tereny gminy znowu mogą zyskać na wartości. Pytanie tylko czy jeszcze pojawi się jakiś kolejny inwestor i czy gmina będzie jeszcze w stanie przygotować takie tereny. Tymczasem miasto może stosować takie manewr na wielu kierunkach, wysysając okoliczne inwestycje.
I to też nie jest tak że gmina rozdaje sołectwom pieniądze po równo. Najczęściej jest tak że wszystkie sołectwa składają się i po kolei finansują najdroższe projekty, typu mosty, drogi, doprowadzanie mediów, jakieś małe centra kultury, itd. Oczywiście wiele z tych projektów ma budżety przekraczające możliwości inwestycyjne gminy i po odebraniu jakiegoś sołectwa inwestycja przestaje być w zasięgu gminy. Wtedy trzeba z tego zrezygnować albo np. brać kredyt na coś, co przed odebraniem sołectwa przez miasto gmina mogłaby sobie pozwolić. A kredyt trudno brać w sytuacji kiedy bardzo możliwe że miasto wkrótce upomni się o kolejne sołectwo z danej gminy.
I dlatego ludzie protestują, Nie dlatego że bronią stołków swoich sołtysów, jak to kiedyś plótł Pisul. Tak, bo w końcu altruistyczna walka o zachowanie władzy i majątku jakiegoś wąsacza na stołku to jest typowa postawa w naszym narodzie.
To w sumie bardzo cwany plan na rozwój miasta, zwłaszcza takiego młodego i wcześniej mniej znaczącego jak Rzeszów. Zwłaszcza jak się nie ma innego pomysłu na miasto i jak się jest stolicą regionu popierającego PiS. A to bardzo wymiernie pomogło:
- Starania o przyłączenia Ferenc rozpoczął w marcu 2003 ale przez 2.5 roku nic się nie udało.
- Pod koniec 2005 PIS dochodzi do władzy i nagle przyłączenia wystrzeliły. W 2006 przyłączono Słocinę i Załęże, potem połowę Przybyszówki. Zanim PIS pożegnał się z władzą w 2007 to jeszcze w połowie tego roku przyklepał przejęcie drugiej połowy Przybyszówki oraz Zwięczycy (na przejęcie której wydano zgodę już w 2005).
- Za PO włączono tylko niewielką część Miłocina, oraz Białą i Budziwój. Ten ostatni, choć terytorialnie duży, to nieliczny. Nieprzypadkowo, Biała i Budziwój same chciały do miasta, a o włączeniu Budziwoja rozmawiano już od 2006 co najmniej. A potem, od 2010, znowu zapanowała cisza w temacie przyłączeń.
- Pod koniec 2015 PiS wraca do władzy i wracamy do tematu. Nagle po 7 latach od ostatniego przyłączenia dołącza Bzianka, potem Matysówka, Miłocin, Pogwizdów, a to nie koniec przecież. Rozwój terytorialny Rzeszowa ma tyle samo wspólnego z "brakiem terenów inwestycyjnych" ile z politycznymi rozgrywkami i umizgami o poparcie, gdzie akurat zapanowała bardzo zgodna symbioza na linii miasto-województwo-rząd. W końcu władze województwa (Ortyl, Leniart) to też osoby z PIS, najczęściej pomagające w przyłączeniach (a za czasów PO rolę PiSu na poziomie województwa zajmował PSL, dla którego podkarpackie to też ważny region i pole do zdobywania poparcia). Dość powiedzieć że sam odwieczny rywal prezydenta, poseł PiS Wojciech Buczek, sam wspierał i lobbował za forsowanymi przez Ferenca przyłączeniami. Aż żal byłoby z takiej pomocy nie korzystać.
Aż się dziwię, że Pisul tak jedzie po PiS i Buczaku, bo bez nich mokry sen o 200-tys. Rzeszowie nigdy by się nie ziścił.
I uważam, że w przypadku przejęcia kawałka gminy przez inny podmiot, reszta gminy powinna otrzymywać jakąś niewielką rekompensatę (powiedzmy częściowo finansowaną przez podmiot przejmujący, częściowo przez państwo). Jeśli miasto rozwija się w sposób naturalny to nie ma to i tak znaczenia, reszta gminy inwestuje tą otrzymaną kasę w infrastrukturę, nadrabia dystans, i jest gotowa na kolejne przejęcia w przyszłości. Takie rozwiązanie nie tylko sprawiałby że sama gmina chętniej przystawałaby na oddanie swych ziem (bo czemu nie, jeśli będziemy mieć z tego jakąś kasę), ale i nie dzieliło by to tez tak lokalnych społeczności jak teraz. Bo teraz jak się tak okroi gminę i zaczyna pompować kasę w część przejętą przez miasto a reszcie gminy podcina się skrzydła, to rośnie dystans i reszta gminy jeszcze bardziej staje się zależna od miasta. Poza tym, gdy okrojona gmina dostaje rekompensatę, to może to zainwestować wspólnie z miastem w jakiś projekt (np. drogę albo wspólną linię autobusową) który by się przysłużył obu podmiotom i dobrze służył mieszkańcom na ich styku. To jeszcze tym ważniejsze w kontekście tworzonych obszarów metropolitarnych i ogólnie zacierania się granic miasto-podmiejska wieś.
Obecnie te 100 milionów przyznaje się jedynie jak zgodnie łączy się cała gmina z miastem. Jest to w gruncie rzeczy przepis martwy, bo jak mówił przedstawiciel ratusza w grudniu 2020:
To zgodnie z ustawą o finansach publicznych 5-procentowy bonus w podatku dochodowym, a według naszych obliczeń byłoby to lok. 100 mln zł. Przysługuje on jednak tylko wówczas, kiedy połączenie jest dobrowolne i z tego, co wiem, jeszcze żadnym samorządom nie udało się z tego skorzystać
Czyli jest dużo gadania od lat o tych 100 milionach, przyłączono masę ziem, a i tak nic z tego bonusu nie wyszło, tylko miasto wyszarpuje ziemię po kawałku a potem inwestuje w to jedynie własne środki (w sumie już podobno 2 miliardy).
https://www.biznesistyl.pl/biznes/polityka-i-biznes/10017_.html
To co się dzieje wokół Rzeszowa jest coraz bardziej patologiczną sytuacją. Jeśliby te przyłączenia odzwierciedlały rzeczywiste zapotrzebowanie to Rzeszów byłby tygrysem europejskim, eksplodującym demograficznie i ekonomicznie niczym niektóre miasta w Chinach, czy na bliskim wschodzie, a nic takiego nie widać.