Nie wiem czym podyktowany jest taki a nie inny zapis projektu planu miejscowego na Podwisłoczu, ale z pewnością nie chodzi tu o racjonalizm sytuacyjny i faktyczną możliwość jego wykonania. Koszt wprowadzenia tego planu, biorąc pod uwagę dzisiejsze obciążenie tego terenu może sięgać nawet setek milionów złotych, co w zestawieniu z budżetem inwestycyjnym Rzeszowa (350 mln zł) daje pewien obraz tego, że ta "zielona" misja raczej nie ma szans powodzenia i ewentualny dyskurs należało by raczej kierować w stronę pytania o to nie CZY ale JAK tam na Podwisłoczu budować te nieszczęsne osiedla mieszkaniowe.
Najpóźniej wczesną jesienią będzie tam wydanych nie dwa, jak to ma miejsce w chwili obecnej ale w sumie aż cztery pozwolenia na budowę, a jak powszechnie wiadomo deweloper z prawomocnym pozwoleniem na budowę w ręku, skory do innych kompromisów, aniżeli te które dadzą mu zarobić tyle ile miał pierwotnie zaplanowane, nie będzie.
W moim osobistym odczuciu to jedynie jakaś sprytna gra medialna która wybrzmiawszy w przestrzeni publicznej, nawet pomimo nikłych szans powodzenia, ma za zadanie jedynie uprawdopodabniać ten zupełnie inny od dotychczasowego wizerunek prezydenta zatroskanego o zieleń. Jest to o tyle bulwersujące, że to również w skutek jego zaniechań jako Radnego i odwracania wzroku od niektórych spraw, praktycznie w dwa lata sprywatyzowano ten teren na niekorzyść oczywiście miasta i mieszkańców.
Jeszcze w listopadzie 2019 r. poza jedną jedyną wydana w 2008r "hotelową" WZtką nie obowiazywała w tym rejonie miasta ani jedna prawomocna decyzja administracyjna.
Najbardziej frustrujące dla nieco bardziej uświadomionego mieszkańca jest zatem to, że jeszcze niecałe dwa lata temu ten plan miejscowy w takiej formie można było bez uszczerbku na finansach miasta spokojnie uchwalić.
Byłoby to zbieżne nie tylko ze studyjnym przeznaczeniem tego terenu pod zieleń ale i obowiązkowością sporządzenia dla niego planu jako dla przestrzeni publicznej.
Komuś jednak najwyraźniej zależało aby zapisy studium przestrzennego nie zostały nigdy zrealizowane, a wspomnieć trzeba, ze pierwsze pozwolenie na budowę na tym obszarze wydano w ostatnim dniu urzędowania byłego prezydenta.
Nawet więc jeśli taki plan, uchwalany wtedy dwa lata temu dopuścił by zabudowę wielorodzinną to na skutek jego powstania (o ile nie uchwalono by go "na życzenie" inwestora, z czym również często gęsto mieliśmy w Rzeszowie do czynienia) istniała by realna forma kontroli tego jak ta zabudowa miałaby wyglądać.
I kiedy na całym świecie sposób na zagospodarowanie tak centralnie położonych rejonów miasta określa się na podstawie poważnie przeprowadzonych konkursów architektonicznych - my bez żadnej refleksji na temat tego, że kiedyś przecież to miejsce będzie świadczyć o wizerunku całego miasta, oddajemy je samopas deweloperom i ich WZtkowym sposobom na meblowanie przestrzeni w których dominantę stanowią nie uroda miejsca lecz byle wyższa zyskowność z jednego m2 ziemi. Niech mnie ktoś poprawi jeśli się mylę, ale Wyższym w hierarchii ważności wolnym pod zabudowę terenem w Rzeszowie jest zdaje się już tylko płyta rynku.
Pohańbiono to miejsce całkowicie i wszystko co nam dziś pozostaje to jedynie uprawiać jakieś "druciarstwo", aby mogło to miejsce choćby jako tako wyglądać. Z rzeczywistym planowaniem w całej jego krasie ta uprawiana dziś partyzantka, jakby w oderwana od rzeczywistości, nie ma niczego wspólnego bo
Planowanie nie polega na rozwiązywaniu problemów, które sobie stworzyliśmy. Planowanie to wychodzenie w przyszłość, aby unikać takich sytuacji. Tymczasem w Rzeszowie w ciągu ostatniej dekady plany były robione na potrzeby chwili. To jest po prostu leczenie pacjenta, a nie dbanie o zdrowie.
Żródło:
https://rzeszow.wyborcza.pl/rzeszow/7,3 ... ktore.html