swiety pisze:^^ To co wg ciebie sprzedaż detaliczna spada?
Oświeć nas.
Patrzysz na wszystko z perspektywy swojego kuzyna, który przyznaje stracił na nowych przepisach. Z pewnością lokale gastronomiczne w galeriach sporo straciły. Ale zapewne zyskały te w innych lokalizacjach. Przejdź się w weekend na rynek, starówkę czy nawet zalew/bulwary. Tysiące ludzi, restauracje/parasolki pełne. A nowych lokali jest masa. Także pewnie pani która straciła zatrudnienie u twojego kuzyna bez problemu znajdzie w innej restauracji.
Jakoś nie widać fali zwolnień w dużych sieciach typu Biedra, Lidl itd itd. Wręcz przeciwnie, wiele sklepów wciąż szuka pracowników, a Ci dwa najwięksi ciągle rywalizują ogłaszając podwyżki.
Chyba aż takiej tragedii nie ma jak głosisz.
A wiesz jaką naturę mają zjawiska ekonomiczne? I że nigdy nie wnioskuje się ze zdarzeń w szeregach czasowych na podstawie jednego raportu?
Jeśli znasz jakąś metodę, która pozwala na trafniejszy opis zmian w sytuacji i określeniu tendencji, to mnie oświeć.
Napisałem wyraźnie, co prawdopodobnie się stanie z handlem jeżeli zakazuje się go w najlepsze dni handlowe. 50 dodatkowych dni to nie jest mikro skala ale makro w sensie wpływu na gospodarkę. Tylko, że tacy jak Ty bagatelizują ten fakt i skracają demagogicznie sens mojej wypowiedzi do " przecież nie zwalniają..." Każdy wie, że top managment się obroni w sytuacji redukcji pola wpływów (14% mniej dni handlowych), bo i tak sobie kupi nowe Lambo, ale nie obronią się ostatnie ogniwa. Mniej pracujesz, mniej zarabiasz. Mniejsze dochody firmy, mniejsza pula do podziału. Przerzucenie ciężaru na soboty, nie załatwi sprawy, bo ktoś musi tę robotę zrobić. Cudów nie ma.
Elementarz mówi: zwiększenie zatrudnienia, zwiększenie obciążeń płacowych skutkuje redukcjami. Można z tym sobie radzić na dwa sposoby: monopolizowac rynek, lub renegocjowac warunki (pisałem o kontraktach za transport, za zapłatę rolnikom, piekarzom, logistyce, ochronie, sprzataczom, etc, etc. W tym drugim przypadku najprawdopodobniejszy będzie wzrost cen. Ale jako że GUS posługuje się koszykiem we wskaźnikach raportowych, to może (a nawet na pewno) nie zauważy zmian inflacyjnych. Zauważy w dłuższym okresie raportowym, że coś jest nie tak i trend wzrostu towarów i usług jednak jest inny niż pomiar punktowy i ekstrapolacja na jego przykładzie.
I niech mi nikt nie opowiada bajek typu: ale przecież drobni sklepikarze zarobią i te biznesy się poprawią (właśnie dałem przykład upadku pizzerii, że jest odwrotnie).
Już nie mówię o jednej sztandarowym haśle kato-związkowców, że wszystkie branże będa docelowo miały zakaz. No to jak to jest?
A propos- nigdzie nie pisałem, że to jest tragedia, ale zwracałem uwagę na spore negatywy takiego religijno-politycznego zakazu.