Ale to tylko potwierdza to co napisałem. Te liczby są niskie w stosunku do fatycznych migracji na ziemie odzyskane. Ale większość to z terenów Polski, a nie z Kresów.
A już sławetny Wrocław i gadanie, że Wrocław to miasto przesiedleńców ze Lwowa jest stereotypem.
(...)Choć mit o kresowym pochodzeniu wrocławian ma się dobrze, to większość przyjechała z terenów dzisiejszej Polski. Według danych z 1947 r. wysiedleni z dawnych województw wschodniej Polski stanowili 20,5 proc., z czego reprezentacja województwa lwowskiego była najsilniejsza - 9,8 proc., podczas gdy np. wileńskiego to 2,8 proc., stanisławowskiego, tarnopolskiego i wołyńskiego - 6,4 proc., a poleskiego i nowogródzkiego - 1,5 proc. Zabużanie byli jednak w mieście szczególnie widoczni. Pielęgnowali swoją regionalną odmienność, choć władza uważała to za polityczną prowokację. Nadawanie knajpkom nazw "Lwowianka" czy "Ta-joj" uznano za naganne, a same lokale - za miejsca antypaństwowej agitacji.(za Beata Maciejewska) (...)
I dodam jeszcze, że mieszkałem w tym mieście 6 lat, miałem liczną rodzinę (mój dziadek wyemigrował tam w latach 50-tych za pracą), znam to miasto nieźle, chodziłem tam do szkoły i nie spotkałem żadnego kresowca. Co nie oznacza, że ich tam nie było, ale byli mniejszością i to małą. Natomiast mieszkałem w drzwi ze starą Niemką, która pozostała po wejściu ruskich. Niemców zostało ok 25-30 tys we Wrocławiu. Reszta to byli Polacy z Wielkopolski lub centralnej Polski, albo - jak mój dziadek - z galicji.